czwartek, 7 maja 2015

Jestem "anty"! To widać, słychać i czuć

Niewątpliwie, najpopularniejszym określeniem tej "kampanii wyborczej" jest "kandydat antysystemowy"... Zadziwiająca jest natomiast bezrefleksyjność i łatwość z jaką dziennikarze, a wraz z nimi my sami, posługują się nim w opisie wydarzeń politycznych.

Wobec czego tacy kandydaci są "anty"? Jedni tylko wobec dużych partii politycznych, które utrwaliły swoją pozycję na scenie politycznej i społecznej. Inni wobec ordynacji wyborczej, która ich zdaniem pomaga tym partiom okopywać się na stanowiskach, choć w rzeczywistości składają oni propozycje potencjalnie zwiększające to ryzyko (P. Kukiz). Jeszcze inni wobec modelu sprawowania władzy w Polsce, gdzie zwykły obywatel ma niewiele do powiedzenia, a demokracja w takim wydaniu ucieleśnia zasadę "rządów polityków" (P. Tanajno). A jeszcze inni, otwarcie kontestują demokrację, twierdząc, że jest to "rozwiązanie zbyt kosztowne", "opiera się na fałszu i złudzeniach" (G. Braun), czy w ogóle jest to "najgłupszy ustrój świata" (J. Korwin-Mikke).

Od razu widać, że nie wszyscy "antysystemowi" są też "antydemokratyczni", a tak należałoby rozumieć znaczenie tego modnego ostatnio określenia. Oczywiste jest, że dyskurs medialny ma niezwykle skuteczną moc nadawania nowych znaczeń i narzucania ich swym odbiorcom. To jest przypadek choćby słowa "liberalizm", które zupełnie inaczej rozumiane jest w dyskursie prywatnym i medialnym, zupełnie inaczej na gruncie naukowym. Podobnie jest z byciem "antysystemowcem". Tym mianem zgodnie określa się wszystkich, których do wyborów nie oddelegowały parlamentarne partie polityczne. Ale co ciekawe, większość z tych kandydatów sama siebie identyfikuje przy użyciu tej kategorii.

Czy antydemokratyczny jest Paweł Kukiz, zgłaszający postulat wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych, a więc modyfikacji (a nie likwidacji) kluczowej instytucji demokratycznej, tj. wyborów? Czy antydemokratyczny jest Paweł Tanajno z ugrupowania "Demokracja Bezpośrednia", który domaga się, by więcej spraw publicznych zostawić do decydowania obywatelom?

Demokracja to oczywiście system, który - jako jedyny - ma wbudowany mechanizm autodestrukcji. To jego słabość. Ma też inne, o których mówi większość tych tzw. "antysystemowców". Dlatego ważne jest, aby przed tymi wyborami każdy obywatel zadał sobie pytanie: czy demokracja stanowi dla mnie wartość? Pamiętając o tym, że niezgoda na sposób, w jaki funkcjonuje demokracja nie musi oznaczać jej negacji. Ale czy stanowi dla mnie wartość, której nie zamierzam się zrzec? Czy poprzez te wybory chcę dokonać destrukcji demokracji?

W tej "kampanii wyborczej" brak przede wszystkim wartościowego dyskursu reformatorskiego, który nie dyskutuje z ideą demokracji, ale wysuwa pomysły na to, jak poprawić jej jakość. Za ten deficyt odpowiadają zarówno kandydaci (np. brak autorytetów firmujących określone poglądy), ale i sposób, w jaki publiczną debatę organizują media (patrz: debata prezydencka). "Atysystemowcy" krzyczą więc, że wszystko jest złe, dlatego trzeba to zmienić, ale brakuje im czasu, miejsca, a może przede wszystkim wiedzy i umiejętności, aby powiedzieć JAK TO ZROBIĆ. Pozostają na poziomie haseł wykrzykiwanych niegdyś przez ludzi Samoobrony: "Oni już byli!". Ich treści mają charakter ogólnikowy, brakuje w nich rzetelnych diagnoz, analiz, dobrych przykładów, odwołań. Są tylko hasła: o bandytach, korytach, sitwach i arogancji władzy.

I dalej: brakuje miejsca, czasu i chęci na to, aby pozostali (systemowi?) aktorzy polityczni zmierzyli się z tymi wizjami, stanęli do prawdziwej debaty publicznej, która toczy się przez wiele tygodni, na łamach wielu mediów, aż w końcu zaczyna obchodzić nas, zwykłych obywateli. 


Zobacz źródło

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz