Demokracja w polskim wydaniu to taki system niepewności. Obywatel głosuje na kandydata X z partii Y, po czym dowiaduje się, że nie można zrealizować obietnic, bo kryzys, brak większości, okrutna opozycja, wetujący prezydent, „zmieniły się warunki” itd.
Albo: po wyborach kandydat X dochodzi do wniosku, że partia
Y mu nie pasuje (np. odeszła od swoich pierwotnych ideałów), więc wychodzi i
zakłada nową. Później może wróci, jak interes nie wypali.
Mając na uwadze, że język takiego polityka zmienia się
zawsze na modłę aktualnie reprezentowanej partii, to trudno przewidzieć czy X
to liberał, konserwatysta, socjaldemokrata czy może taki „malowany lis”.
Przykładów jest sporo. Padło na przypadek Joanny
Kluzik-Rostkowskiej, która w ostatnich latach zwiedziła już trzy ugrupowania,
przyjmując i prezentując trzy różne punkty widzenia:
Za czasów PiS było
tak:
Za czasów PJN już tak:
„Równo trzy lata temu, 16 listopada 2007 r., o godzinie 14. odbyło się pierwsze posiedzenie rządu Donalda Tuska. Rządu, którego paliwem nie jest mądre rządzenie, ale bezradna, zajęta swoimi obsesjami opozycja, rządu utraconych nadziei i przegapionych szans.
Polskę za rządów Donalda Tuska trudno nazwać prorodzinną,
tylko w Rumunii mniej młodych matek ma pracę niż w Polsce, a jeśli Turcję
traktować cywilizacyjnie jako część Europy to tylko tam jest gorsza dostępność
do przedszkoli.
Polska powinna mieć rząd ambitny, a nie wiecznie
chowający głowę w piasek i szukający winnych swoich niepowodzeń”
A na koniec, w PO,
tak:
Człowiek skreśla, a przypadek głosy nosi.
Zobacz źródło |
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz