Funkcjonuje taki zarzut wobec składu TK, że jest on zbyt
mało pluralistyczny, co ma w ogóle podważać legitymację Trybunału. Zgoda
tylko, co do tego, że sędziowie nie są w pełni obiektywni. Ci nowi też -
albo przede wszystkim - są tego dowodem. Swoją drogą, runął właśnie mit
niezawisłości. Gdyby istniała, to by nie było całego tego boju o TK.
Ale do rzeczy: ów brak pluralizmu jest logiczną konsekwencją pewnego
politycznego konsensu co do reguł wyboru składu TK. Konsensu, którego
wcześniej nikt nie kwestionował. 10 sędziów zostało wybranych głosami
głównie PO dlatego, że to ta partia jako pierwsza dwukrotnie z rzędu
wygrała w Polsce wybory i przez 8 lat mogła korzystać z owoców tego
konsensu. Dotychczasowy skład TK nie był efektem "inwazji" sędziów sympatyzujących z PO na tę instytucję, ale zostali oni w pełni legalnie
nominowani do tego gremium z woli większości parlamentarnej.
Zastrzegam, że czerwcową próbę "skoku" na TK wykonaną przez PO właśnie oceniam akurat jako działanie w pełni bezprawne, co zresztą TK wytknął w swoim
orzeczeniu. Pomijając jednak ten fakt zadajmy sobie pytanie: jak wyglądałby skład
TK, gdyby PiS wygrało wybory w 2019, a może jeszcze w 2023? Zapewne
pełny pluralizm.
Trudno sobie wyobrazić dziś publiczną wypowiedź jakiegoś
polityka w tonie: "uważam ten skład za mało pluralistyczny, ale uznaję
ten fakt przez wzgląd na szacunek dla reguł gry, które muszą być stałe i
takie same dla wszystkich".
Wojna o TK zniszczyła jedno: polityczną i społeczną
prawomocność reguł gry, na mocy których wybierano skład Trybunału. Choć
nie były doskonałe, to jednak zapewniały względną sprawiedliwość,
uzależniając wpływ partii politycznych na skład TK od wyniku wyborczego.
To chyba największa strata.