Wtedy też tematem dyskusji przy okrągłym stole bywała kwestia: to nasze społeczeństwo obywatelskie urodzi się samo (spontanicznie), czy kiedyś ktoś od góry je nam skonstruuje i przyniesie w darze? Analizując różne rządowe programy operacyjne dochodziliśmy tylko do jednego wniosku: z punktu widzenia elit politycznych nic nie rodzi się samo, a przynajmniej niedojrzałe społeczeństwo nic urodzić nie może. Trzeba go zatem wyręczyć.
W Polsce A.D. 2017 okazuje się, że lata politycznego socjalizowania do takiego poglądu (że państwo to wszystko, a obywatel - nic), odbiły się wyraźnym piętnem na społecznych postawach względem demokracji.
W lipcu tego roku CBOS postanowił wysondować Polaków na tę okoliczność, zadając pytanie: Które z wymienionych cech systemu uważa Pan(i) za ważne, aby można było uznać państwo za demokratyczne, a które za nieważne? Tu pojawiła się długa lista cech, które respondenci oceniali na skali od 1 ("to nie jest cecha demokracji" do 4 ("bardzo ważne"). Szczegółowe dane znajdują się tutaj, jednakże mnie zainteresowała pewna prawidłowość. O ile najwyżej oceniono takie wartości jak: wolne i uczciwe wybory, równość wobec prawa czy powszechne prawo wyborcze, to jednocześnie bardzo wysoko w hierarchii demokratycznych priorytetów pojawia się szereg postulatów, by nie powiedzieć roszczeń wobec samego systemu, takich jak:
|
|
|
|
Tymczasem "aktywność obywateli w życiu publicznym" wskazywana jest już rzadziej. To zainteresowanie "wytworami" (outputs) systemu, kosztem "wkładów" (inputs) do niego stanowi ważny argument w opisie kultury politycznej naszego społeczeństwa. I w pewnym sensie wyjaśnia stopień "żyzności gleby", na którą pada "ziarno" w postaci narracji o wyższości demokracji nieliberalnej nad liberalną. |