piątek, 27 listopada 2015

Związane języki, związane umysły

W wieczornym programie publicystycznym w TVP INFO (parafrazy z pamięci):
Poseł PO: PiS robi zamach na TK, polską demokrację, wolność itd. My nigdy tak nie robiliśmy...

Posłanka PiS: My tylko naprawiamy ten bałagan, który narobiła PO. To oni zawłaszczyli państwo, TK, demokrację itd.

Znane skądinąd równoległe monologi, współtworzące rytualny chaos w polskiej sferze publicznej. Ot, typowy przykład dyskursu zamkniętego, a więc takiej formy komunikowania, która wiąże się z postrzeganiem rozmówcy raczej jako wroga (źródło zła i zagrożenia) niż partnera w dyskusji, z którym można się nie zgadzać, ale trzeba go pokonać (przekonać), stosując logiczną i wolną od emocji argumentację. Zjawisko obce polskim elitom politycznym.

Dyskurs może być jednak otwarty. Może, nie znaczy, że musi, tym bardziej, że taki będzie. Otwarty dyskurs - jako przykład idealnej debaty publicznej - pozwala uczestnikom komunikacji na tworzenie i prezentowanie własnych tożsamości, poglądów, stanowisk. Jest to sytuacja korzystna dla wszystkich stron relacji komunikacyjnej: zwolennicy jakiegoś rozwiązania mogą szerszej publiczności wyjaśnić motywy swojego działania, przeciwnicy zyskują szansę obrony swoich pozycji. Zyskuje przede wszystkim publiczność, bo raz: zwiększa się jej świadomość problemu (wiedza, orientacja, zainteresowanie), a dwa: rodzi się poczucie, że elity w interesie dobra ogółu spierają się o jak najlepsze rozwiązanie kluczowych kwestii.

Z racji tego, że dyskurs zamknięty to w praktyce walka, w której liczy się nie siła argumentów, lecz argument siły, to ktoś zawsze musi być przegrany. W tym sensie jest grą o sumie zerowej, a w rzeczywistości - grą o sumie ujemnej. Tracą bowiem wszystkie strony takiego jałowego klinczu. Tracą, choć nie zawsze mają tego świadomość. Traci PO, bo sama jest niewiarygodna w całej sprawie. Traci PiS - choć póki co politycy tej partii starają się tego nie zauważać, oślepieni epokowym zwycięstwem wyborczym. Ale faktem już jest to, że już utracili wizerunek partii zorientowanej zadaniowo, zdolnej przyciągać elity intelektualne, wskazującej na ważne problemy współczesnego państwa i społeczeństwa. Sondaże jeszcze tego nie wykazują, ale zmienił się klimat wokół partii, coś, na co długo pracowano. 

Zabawię się w doradcę, advocatus diaboli, "obrońcę sprawy złej, niewłaściwej". Zatem prosta rada, która pozwoli jednym i drugim zatrzymać negatywne trendy. Dla PO: znajdźcie jednego sprawiedliwego, który przyzna, że sami popełniliście błąd, powołując 5 sędziów TK, zamiast 3. Zainicjujcie proces zmierzający, do naprawy tego błędu. Dla PiS: znajdźcie jednego sprawiedliwego, który przyzna, że sami popełniliście błąd, odwołując 5 sędziów TK, zamiast 2. Zainicjujcie proces zmierzający do naprawy tego błędu.

Obie partie jednak nie skorzystają, bo dyskurs zamknięty, to bardziej efekt konfrontacyjnego myślenia, niż konfrontacyjnego języka (choć i ten odgrywa tu znaczącą rolę). Wydaje się jednak po raz pierwszy od 10 lat, że to zwarcie obu formacji, może bardziej im zaszkodzić niż pomóc w mobilizowaniu wyborców. Opozycja (względem diady PiS/PO) jawi się bowiem jako siła zaskakująco konstruktywna, i z pewnością będzie chciała wykorzystać swoją szansę.

Zobacz źródło

wtorek, 10 listopada 2015

Syndrom niezgodliwości

W 2007 roku gorszący spór dotyczył tego, kto siądzie na tym ważnym krześle. Dziś - odwrotnie. Dobrze by było znać odpowiedź: Prezydenta, Premiera i tych wszystkich dziennikarzy, którzy całe zdarzenie od kilku dni wynoszą do rangi cywilizacyjnego konfliktu, na pytanie: czy naprawdę Polsce i Polakom nic więcej się nie należy? Czy tylko tyle są Państwo w stanie zaoferować? Czy na podobnych rozmiarów debatę nie zasługuje żaden inny problem społeczny? W Łodzi (ale i w wielu innych miastach i miejscach) czeka się ponad 2 lata na wizytę u endokrynologa. O tym podyskutujmy.

Jako remedium na te - niczego nie wnoszące - spory proponuje się zmianę Konstytucji. Skoro nie potrafią się dogadać, to rozdzielmy ich kompetencje tak, by nie mieli okazji wchodzić sobie w paradę. Choć póki co, nie trzeba się fatygować - przez najbliższe cztery lata pojęcie kohabitacji będzie leżało głęboko w szufladzie. Z wielu względów bardzo dobrze, bo to nie kwestia jakości instytucji czy procedur jest tu najważniejsza. To kwestia słabości kultury - tej politycznej.

Przykład nie idzie z góry, a powinien. Elity polityczne, zamiast promować dobre wzorce (współpraca, szacunek, zaufanie, debata), dolewają oliwy do ognia. Wystarczy poobserwować reakcje zwolenników jednego i drugiego "pałacu", dla których jasne jest, kto w całym zamieszaniu "ma złą wolę". Lud nie domaga się, by politycy się porozumieli. Lud PiS, wie, że to wina Kopacz (albo nawet Tuska), lud PO natomiast, że to wina Dudy, z Kaczyńskim do spółki. A dlaczego miałby się domagać, by się dogadali? Porozumienie nie jest dla nas wartością. Od dawna go nie praktykujemy, więc wyparowało z naszej świadomości jako potencjalny scenariusz. Są tylko źli i dobrzy. I odwieczny, nieusuwalny antagonizm.

Wciąż w kulturę polityczną elit wpisany jest "syndrom niezgodliwości", zdiagnozowany u liderów politycznych pierwszej połowy lat 90. XX wieku przez Włodzimierza Wesołowskiego. Ów syndrom to coś więcej niż tylko wzajemna niechęć, medialnie wzmacniana animozja. W skrócie oznacza jednocześnie takie cechy, jak:

1) bezkompromisowość o pryncypialnym podłożu – jest nim odrzucenie możliwości wchodzenia w układy z partiami „historycznie skompromitowanymi”. Z takiej postawy wynika niezgoda na zaakceptowanie partnera jako takiego;

2) niesymetryczność żądań legitymizacyjnych – własną legitymizację uznaje się za „ważną”, a legitymizację innych odrzuca się całkowicie lub częściowo kwestionuje;

3) zacietrzewienie i hasłowość polskiej polityki – utrudnia pozytywny spór;

4) wysoki egoizm partyjny („czysta walka o władzę: o maleńki choćby wpływ, o polityczną widoczność na scenie dyskusji, o „kawałek” władzy rządowej) oraz egocentryzm przywódców – czego konsekwencją jest „walka o władzę faktycznie wyprana z dążeń programowych”;

5) zbiorowe i indywidualne ambicje oraz sztuczne wyolbrzymianie tożsamości;

6) przekonanie przywódców partyjnych o „szczególnym związku ich partii z szerokimi kręgami nieaktywnego jeszcze elektoratu”; postrzeganie partii jako „centrum grawitacji”, które prędzej czy później przyciągnie szerokie kręgi zwolenników, aktywistów i wyborców. Stąd też wynika niechęć do kompromisu oraz podkreślanie, że „my” jesteśmy jedyną prawdziwą alternatywą, jedyną słuszną opozycją itd.



Oficjalnie jednak - Polska jest najważniejsza.


Zobacz źródło

czwartek, 5 listopada 2015

Staczający się Sejm

Już za kilka dni rozpocznie się kolejna - VIII - kadencja Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej. Są tacy, którzy wiążą z tym faktem określone nadzieje, inni też, lecz są przekonani, iż to tylko złudzenia. Posłużmy się zatem szerszą, socjologiczną wyobraźnią, aby opisać i wyjaśnić dynamikę upadku autorytetu Wyższej Izby Parlamentu w ostatnich 25 latach.

Jednym z najważniejszych problemów młodej polskiej demokracji jest utrwalający się „destrukcyjny” model rywalizacji politycznej, który orientuje partie ku sobie i determinuje ich perspektywę oceny skuteczności działań politycznych. Bardziej opłacalne stają się działania nastawione na dyskredytację przeciwnika w bezpośrednim „starciu” niż długookresowe planowanie, którego efektem ma być realizacja pozytywnego planu reform. W efekcie elity polityczne, działając na rzecz własnego politycznego interesu, zapominają o swej społecznej roli – socjalizacyjnej funkcji względem obywateli. Konsekwencją takiego stanu rzeczy jest również proces poszerzania się dystansu pomiędzy klasą polityczną a społeczeństwem, które coraz silniej ulega depolityzacji. Wskaźniki poczucia związku z partiami politycznymi są najniższe w całej Unii Europejskiej, obywatele w większości przyznają, że nie mają na kogo głosować, wyborcy w dużej mierze nie identyfikują się nawet z partią, na którą oddają głos, a posłowie postrzegani są – w różnych wymiarach swojej aktywności – bardzo krytycznie. Wydaje się, że warto silniej zaakcentować udział całej klasy politycznej w utrwalaniu tego negatywnego zjawiska.


Pozytywne opinie o polskim Sejmie przeważały jedynie na początku procesu transformacji (do końca roku 1990) oraz w latach 1996-1997. Od tego momentu na trwałe ustabilizował się trend, w którym złe opinie o Sejmie są wyrażane nawet kilkakrotnie częściej niż opinie przychylne tej instytucji:


Źródło: Sejm VII kadencji po dwóch latach działalności, Komunikat CBOS, BS/153/2013, http://www.cbos.pl.

Charakterystyczne jest również to, że w przypadku każdego „nowego rozdania” Sejm dysponował swoistym „kredytem zaufania” (różnica między opiniami złymi i dobrymi była mniejsza niż na koniec poprzedniej kadencji), który wraz z upływem czasu ulegał erozji. Wyjątkiem są tutaj dwa okresy – 1997-2001 oraz kadencja rozpoczęta w roku 2011. W obu przypadkach jednak z biegiem czasu rósł odsetek źle oceniających pracę Sejmu.

Te negatywne trendy widoczne są również w innych wymiarach. Istotę tego procesu zilustrowano na trzech poniższych wykresach. Pierwszy z nich prezentuje rozkład opinii Polaków dotyczących ważności spraw, jakimi zajmuje się Sejm. Kolorem czerwonym oznaczono opinie negatywne (Sejm „praktycznie nie zrobił nic – najważniejsze dla kraju sprawy nadal są nie rozwiązane”) na podstawie rezultatów badań CBOS realizowanych na koniec każdej z kadencji. Dodatkowo, na wykresie umieszczono linię trendu, która jednoznacznie wskazuje kierunek zmian opinii w tym zakresie.


Źródło: Sejm VII kadencji po dwóch latach działalności, Komunikat CBOS, BS/153/2013, http://www.cbos.pl.
UWAGA: W tabeli pomięto dane dla kategorii „Dużo zrobił, ale też dużo zaniedbał” oraz „Jego działalność była szkodliwa dla kraju”.

Analogiczne zjawisko obserwujemy w przypadku rozkładu odpowiedzi na pytanie diagnozujące poziom kompetencji posłów (
„Jak Pan(i) ocenia, czy posłowie obecnego Sejmu mają umiejętności, kompetencje odpowiednie do tego, by być posłami?”). Na przełomie ponad 20 lat wzrasta liczba osób, które oceniają, że tylko nieliczni przedstawiciele posiadają odpowiednie umiejętności. Spada natomiast – choć nieznacznie – odsetek odpowiedzi podkreślających, że większość posłów to ludzie kompetentni.


Źródło: Sejm VII kadencji po dwóch latach działalności, Komunikat CBOS, BS/153/2013, http://www.cbos.pl.
UWAGA: W tabeli pomięto dane dla kategorii „Trudno powiedzieć”.

Dla uzupełnienia obrazu rządzących w oczach rządzonych, ale również w celu wykazania rzetelności prowadzonej analizy warto odwołać się do trzeciego wskaźnika, który obrazuje podobną tendencję. W okresie Sejmu VII kadencji (21%) niemal dwa razy więcej osób niż w czasie II kadencji (11%) wyrażało przekonanie, że w Sejmie brakuje polityków, którzy myśleliby w sposób podobny do „zwykłych” obywateli. Widać zatem bardzo wyraźnie, iż na przestrzeni kolejnych lat spada poczucie reprezentatywności klasy politycznej, a więc taki punkt widzenia, w którym polityk jest postrzegany przez obywatela jako osoba, która zna, rozumie i stara się rozwiązywać jego podstawowe problemy. Dzisiaj, o wiele częściej niż na początku okresu transformacji – można to powiedzieć w sposób zdecydowany – elity polityczne są traktowane jako „obce”.


Źródło: Sejm VII kadencji po dwóch latach działalności, Komunikat CBOS, BS/153/2013, http://www.cbos.pl.
UWAGA: W tabeli pomięto dane dla kategorii „Trudno powiedzieć”.


Czy Sejm VIII kadencji przełamie te negatywne trendy? Nadzieja jest. Albo tylko złudzenia...