środa, 15 kwietnia 2015

Miej mózg, Głupcze!



Jak się człowiek czymś interesuje, a nie jest ciemnym ludem, to potrafi kojarzyć fakty. Czytając niektóre wypowiedzi o tym, dlaczego słuszny wybór jest tylko jeden, przypomniały mi się podobne „kwiatki” z przeszłości.

Najpierw jednak spróbuję opisać sposób, w jaki niektórzy politycy postrzegają zwykłych obywateli. 

Są dwa rodzaje perswazji w publicznym języku. Perswazja to rzecz wcale nie taka brzydka, oznacza wszak „przekonywanie”. Na co dzień przecież perswadujemy, czasem nawet próbujemy komuś coś wyperswadować. Przekonujemy, że coś jest lepsze od czegoś innego, namawiamy, by ktoś postąpił tak, jak chcemy albo nakłaniamy kogoś, by powstrzymał się od jakiegoś działania.
Ale nie każdy akt perswazyjny jest etycznie i moralnie neutralny.

Rodzaj pierwszy – perswazja o znaku dodatnim, gdzie ożywia się aktywność i samodzielność odbiorcy, prawo do własnego osądu i decyzji. Ten, kto perswaduje, ukazuje jedynie możliwości wyboru. Co ważne, choć jest subiektywny i jego działanie jest intencjonalne, to uznaje wolność i racjonalność odbiorcy. Decyzję ostatecznie podejmuje odbiorca.

Rodzaj drugi – perswazja o znaku ujemnym. Śmiało można ją utożsamić z manipulacją, a więc najbardziej radykalną formą władzy. Oznacza sytuację, gdzie planowany lub faktyczny wpływ społeczny ma tłumić samodzielność odbiorcy, którego rola ma być bierna, możliwa do manipulowania. Nadawca odbiera adresatowi swojej wypowiedzi prawo do autonomicznej decyzji, postrzegając go za istotę ubezwłasnowolnioną.  

Przykładów mamy sporo, a skoro znowu kampania wyborcza, to mamy ich więcej. Joachim Brudziński już sufluje swoim wyborcom, by nie zwracali swojego wzroku ku pewnym kandydatom…

„BRUDZIŃSKI O KORWINIE I KUKIZIE: Przestrzegam wyborców, którzy dali sobie wmówić, że jeden i drugi są kandydatami antyestablishmentowymi. Dzisiaj głos oddany na nich jest wyciągniętą pomocną dłonią do Bronisława Komorowskiego. Jeżeli ktoś chce, żeby na jego plecach Komorowski wbiegł do pałacu prezydenckiego, niech głosuje na Kukiza i Korwina. Oni są pomocnikami Komorowskiego. Obniżają szanse jedynego kandydata, który ma szansę wysłać prezydenta z Belwederu na polowanie”. (źródło: 300polityka.pl)

W roku 2011 liderzy PO przekonywali, że głos na małe partie (Ruch Palikota) to osłabianie Platformy w starciu z PiS. Przedstawiciele PiS z kolei serwowali zgoła odmienną wykładnię (w której wyjaśnił też, dlaczego nie należy popierać partii PJN).

Tu Jarosław Kaczyński:
„Każdy, kto dziś oddaje głos na Platformę Obywatelską, a nie na Prawo i Sprawiedliwość głosuje w istocie za tym, żeby Palikot rządził Polską (…). Nie marnujcie głosów na różne małe formacje, bo pomożecie w ten sposób Tusko-Palikotowi”

Rok 2014. Obawy nie ustały, tym bardziej, że „niedoinformowany” wyborca znowu mógł wybierać spośród „dobrych” i „lepszych” formacji (Solidarna Polska, Polska Razem):
"Nie marnujmy głosów na tych, którzy nie mają szans i tak naprawdę ani programów, ani niczego poza osobistymi ambicjami kilku osób" (źródło: www.polskieradio.pl)

I jeszcze jeden przykład. Tym razem przekaz PO z 2011 roku. W skrócie: "Nie głosuj na PiS, bo przecież głosujesz na kiboli":


Aż boli.

Wyborco! Włącz mózg! Głosuj na kogo zechcesz. Ale najpierw zadaj sobie pytanie:
- czy wiesz ilu kandydatów startuje w tych wyborach?
- co wiesz o każdym z nich? Czy słyszałeś choćby jedną wypowiedź?
- czy i dlaczego uważasz, że to dobry kandydat?

Myślenie nie boli. 

Zobacz źródło
 

środa, 8 kwietnia 2015

Moja demokracja


Często powtarzamy za Churchillem, że demokracja może nie jest najlepszym ustrojem, ale dotąd nikt nie wymyślił lepszego. Święta prawda. Tylko dlaczego równie często ta fraza staje się swoistym rozgrzeszeniem: dla nas samych, aby nie być lepszym obywatelem i nie domagać się więcej od swoich przedstawicieli.

To powiedzenie stało się bowiem wymówką i usprawiedliwieniem bierności, formą zgody na beznadziejność. Tymczasem demokracja nie jest modelem "zero-jedynkowym". Albo jest, albo jej nie ma. Gdy jestem niezadowolony, to muszę ją od razu zanegować?

Często posługujemy się przykładami zagranicznych demokracji, szukając punktów odniesienia dla polskiego modelu, głównie jego niedomagań. Tęsknimy niejednokrotnie za rozwiązaniami funkcjonującymi w Szwajcarii, Stanach Zjednoczonych, Skandynawii, Kanadzie czy Australii. A jeśli tak, to oczywsitym powinno dla nas być, że demokratyczność jest cechą jakościową, a więc stopniowalną. Polska, Francja, Szwajcaria, Ukraina, Rosja, Irak czy Afganistan to formalnie demokracje. Jednakże jakość życia w każdym z tych państw jest odmienna.

Naszym problemem jest przede wszystkim dziedzictwo przeszłości, które w zdecydowanej mierze determinuje postawy społeczeństwa oraz elit politycznych. Przyjęliśmy, że mamy to, co mamy i na więcej nas nie stać. Nie stać nas na poprawianie swojej demokracji. Aby była narzędziem społeczeństwa, a nie instrumentem polityków do realizowania swoich - przede wszystkim ekonomicznych - interesów. To im przede wszystkim nie zależy na tym, by wyzwolić ze znaczącej części społeczeństwa chęć zmian na lepsze. Taka chęć musiałaby oczywiście wiązać się z większym uczestnictwem, ale nagrodą byłoby poczucie, że państwo (logicznie: gmina, miasto, wieś), w którym żyję jest przestrzenią "własną" (moją, bliską), a z drugiej strony "wspólną" (na której mi zależy).

Tymczasem w praktyce chodzi głównie o "zagonienie" odpowiedniej liczby zwolenników do wyborczych urn, dokonanie transakcji "ciepła woda w kranie za Twój głos", którą de facto stosują wszystkie parlamentarne partie polityczne. Tak dokonuje się umasowienie społeczeństwa, któremu zawsze towarzyszy oligarchizacja władzy.

To nie manifest rewolucyjny. To też nie polityczna agitacja za jedną lub drugą partią. Krytyka demokracji powinna mieć jakiś sens. Ta krytyka nie jest celem samym w sobie: dla samej krytyki, wypełnienia typowego polskiego nawyku - tendencji do narzekania. Jest po to, by otworzyć oczy tym, dla których status quo jest wszystkim, czego mogą oczekiwać. Albo gorzej - jest źródłem frustracji, która marginalizuje, rodzi poczucie nieskuteczności i skłania raczej do wycofania z życia społecznego, niż poszukiwania innowacyjnych rozwiązań.

Warto też czasem (publicznie) pomarzyć, co by było gdyby... Gdybym miał możliwość podjęcia kilku szybkich decyzji politycznych, które uczyniłyby naszą demokrację lepszą, to byłoby to...

1) wprowadzenie kadencyjności mandatu poselskiego i senatorskiego;

2) zakaz finansowania partii politycznych z budżetu państwa (finansowanie ze składek członkowskich, z odpisu podatkowego + poszukiwanie darczyńców; oczywiście z przyjęciem pakietu rozwiązań antykorupcyjnych);

3) zakaz przeznaczania pieniędzy partyjnych na promocję (billboardy, spoty), która nie ma charakteru informacyjnego (analogiczne rozwiązanie, które dzisiaj dotyczy aptek);

4) zakaz publikacji sondaży wyborczych w okresie kampanii;

5) zobligowanie telewizji publicznej do przeprowadzenia serii merytorycznych debat w okresie kampanii wyborczej;

6) budżet obywatelski w każdej gminie;

7) w przypadku istotnych decyzji politycznych (przede wszystkim na poziomie lokalnym) stosujemy tzw. sondaże deliberacyjne (bo zdanie ludzi jest ważne);

8) wprowadzenie do programu edukacji obywatelskiej w szkołach (gimnazjum, liceum) obowiązkowych praktyk w organizacjach pozarządowych o społecznym charakterze;

9) zobligowanie instytucji publicznych oraz mediów publicznych do promowania postaw i wartości obywatelskich (takich jak: zaufanie, współdziałanie, solidarność, szacunek dla państwa, prawa i współobywateli itd);

10) po głębszym zastanowieniu (choć z wahaniem): jednomandatowe okręgi wyborcze. Być może dopiero po pewnym czasie, gdyż podstawowym warunkiem dla wprowadzenia tego rozwiązania jest radykalne osłabienie pozycji partii politycznych w celu zrównania ich szans (głównie ekonomicznych) z podmiotami o charakterze społecznym.


Oczywiście, są to wolne wnioski i po dłuższej dyskusji mogłyby ulec modyfikacji. Poza tym, to tylko marzenia...


Zobacz źródło