środa, 8 kwietnia 2015

Moja demokracja


Często powtarzamy za Churchillem, że demokracja może nie jest najlepszym ustrojem, ale dotąd nikt nie wymyślił lepszego. Święta prawda. Tylko dlaczego równie często ta fraza staje się swoistym rozgrzeszeniem: dla nas samych, aby nie być lepszym obywatelem i nie domagać się więcej od swoich przedstawicieli.

To powiedzenie stało się bowiem wymówką i usprawiedliwieniem bierności, formą zgody na beznadziejność. Tymczasem demokracja nie jest modelem "zero-jedynkowym". Albo jest, albo jej nie ma. Gdy jestem niezadowolony, to muszę ją od razu zanegować?

Często posługujemy się przykładami zagranicznych demokracji, szukając punktów odniesienia dla polskiego modelu, głównie jego niedomagań. Tęsknimy niejednokrotnie za rozwiązaniami funkcjonującymi w Szwajcarii, Stanach Zjednoczonych, Skandynawii, Kanadzie czy Australii. A jeśli tak, to oczywsitym powinno dla nas być, że demokratyczność jest cechą jakościową, a więc stopniowalną. Polska, Francja, Szwajcaria, Ukraina, Rosja, Irak czy Afganistan to formalnie demokracje. Jednakże jakość życia w każdym z tych państw jest odmienna.

Naszym problemem jest przede wszystkim dziedzictwo przeszłości, które w zdecydowanej mierze determinuje postawy społeczeństwa oraz elit politycznych. Przyjęliśmy, że mamy to, co mamy i na więcej nas nie stać. Nie stać nas na poprawianie swojej demokracji. Aby była narzędziem społeczeństwa, a nie instrumentem polityków do realizowania swoich - przede wszystkim ekonomicznych - interesów. To im przede wszystkim nie zależy na tym, by wyzwolić ze znaczącej części społeczeństwa chęć zmian na lepsze. Taka chęć musiałaby oczywiście wiązać się z większym uczestnictwem, ale nagrodą byłoby poczucie, że państwo (logicznie: gmina, miasto, wieś), w którym żyję jest przestrzenią "własną" (moją, bliską), a z drugiej strony "wspólną" (na której mi zależy).

Tymczasem w praktyce chodzi głównie o "zagonienie" odpowiedniej liczby zwolenników do wyborczych urn, dokonanie transakcji "ciepła woda w kranie za Twój głos", którą de facto stosują wszystkie parlamentarne partie polityczne. Tak dokonuje się umasowienie społeczeństwa, któremu zawsze towarzyszy oligarchizacja władzy.

To nie manifest rewolucyjny. To też nie polityczna agitacja za jedną lub drugą partią. Krytyka demokracji powinna mieć jakiś sens. Ta krytyka nie jest celem samym w sobie: dla samej krytyki, wypełnienia typowego polskiego nawyku - tendencji do narzekania. Jest po to, by otworzyć oczy tym, dla których status quo jest wszystkim, czego mogą oczekiwać. Albo gorzej - jest źródłem frustracji, która marginalizuje, rodzi poczucie nieskuteczności i skłania raczej do wycofania z życia społecznego, niż poszukiwania innowacyjnych rozwiązań.

Warto też czasem (publicznie) pomarzyć, co by było gdyby... Gdybym miał możliwość podjęcia kilku szybkich decyzji politycznych, które uczyniłyby naszą demokrację lepszą, to byłoby to...

1) wprowadzenie kadencyjności mandatu poselskiego i senatorskiego;

2) zakaz finansowania partii politycznych z budżetu państwa (finansowanie ze składek członkowskich, z odpisu podatkowego + poszukiwanie darczyńców; oczywiście z przyjęciem pakietu rozwiązań antykorupcyjnych);

3) zakaz przeznaczania pieniędzy partyjnych na promocję (billboardy, spoty), która nie ma charakteru informacyjnego (analogiczne rozwiązanie, które dzisiaj dotyczy aptek);

4) zakaz publikacji sondaży wyborczych w okresie kampanii;

5) zobligowanie telewizji publicznej do przeprowadzenia serii merytorycznych debat w okresie kampanii wyborczej;

6) budżet obywatelski w każdej gminie;

7) w przypadku istotnych decyzji politycznych (przede wszystkim na poziomie lokalnym) stosujemy tzw. sondaże deliberacyjne (bo zdanie ludzi jest ważne);

8) wprowadzenie do programu edukacji obywatelskiej w szkołach (gimnazjum, liceum) obowiązkowych praktyk w organizacjach pozarządowych o społecznym charakterze;

9) zobligowanie instytucji publicznych oraz mediów publicznych do promowania postaw i wartości obywatelskich (takich jak: zaufanie, współdziałanie, solidarność, szacunek dla państwa, prawa i współobywateli itd);

10) po głębszym zastanowieniu (choć z wahaniem): jednomandatowe okręgi wyborcze. Być może dopiero po pewnym czasie, gdyż podstawowym warunkiem dla wprowadzenia tego rozwiązania jest radykalne osłabienie pozycji partii politycznych w celu zrównania ich szans (głównie ekonomicznych) z podmiotami o charakterze społecznym.


Oczywiście, są to wolne wnioski i po dłuższej dyskusji mogłyby ulec modyfikacji. Poza tym, to tylko marzenia...


Zobacz źródło

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz