wtorek, 30 września 2014

Gdyby mądrość była do kupienia


Jeden z „odchodzących”  polityków w radiowej rozmowie:

Moi aplikanci, których wychowałem, zarabiają dziesięciokrotnie więcej ode mnie - mówił w RMF FM Ryszard Kalisz. Stwierdził, że jego 9 tys. zł poselskiej wypłaty naraża go na drwiny kolegów prawników. - W środowisku adwokackim patrzą na mnie z politowaniem - przyznał.

Do tego komentarz żurnalisty w innej stacji:

Szaleństwo skąpstwa wobec polityków, posłów, ministrów, premiera wystawia nam, Polakom, jak najgorsze świadectwo. W dziwny, hipokrytyczny sposób uważamy, że jeśli ktoś ma trudny, stresujący zawód i na dodatek odpowiada za losy naszej ojczyzny, powinien zarabiać kilkadziesiąt razy mniej niż prezes jakiejś firmy. Jeśli ktoś tak myśli, to znaczy, że ma w głowie źle poukładane.

Przyjmijmy więc hipotezę, że autor tego, co tu napisane ma „nierówno pod sufitem” – tak na potrzeby pewnego wpisu, na chwilę.

I zadajmy takie pytanie: polityka to zawód czy może powołanie? Nie no, zawód oczywiście. Współcześnie mogłoby być inaczej? Przecież wiadomo, wszyscy chcielibyśmy, aby u sterów władzy przebywali jedynie profesjonaliści, z krwi i kości menedżerowie, liderzy, technokraci. Dlatego trzeba im więcej płacić, bo tylko większe uposażenie przyciągnie „lepszej jakości materiał ludzki” do polityki.

Zobacz źródło


Problem w tym, że tu nie o pieniądze chodzi. Chociaż i tych sporo osób, będących poza polityką, może pozazdrościć. Pensja, dodatki, diety, środki na biura poselskie i szereg innych przywilejów. Wszystko to sytuuje klasę polityczną w strukturze społecznej na pozycjach, o których większość społeczeństwa może jedynie pomarzyć. Radości życia nie odbiera im także dalekie miejsce na skalach społecznego prestiżu.

Na czym polega więc intelektualne oszustwo tezy, że „lepiej zarabiający posłowie, to mądrzejsi posłowie”?  Przede wszystkim na tym, że system rekrutacji do polityki nie ma jakościowego charakteru. Choć w teorii dobrej demokracji wybory powinny spełniać rolę selekcjonującą – oddzielającą „mądrych” od „głupich”, to w praktyce tak się nie dzieje.

Czy naprawdę wyobrażamy sobie sytuację, w której obietnica dziesięciokrotnie wyższego uposażenia spowoduje, że wszyscy ci specjaliści i menedżerowie rzucą dotychczasową pracę i gremialnie staną w wyborcze szranki? 

Ba, że przełamią prymat obecnych partii politycznych? 

Że zaproponują nowy styl komunikacji oraz uprawiania polityki, który porwie rzesze rozczarowanych obywateli? 

Że nie ulegną logice walki wyborczej, a ich naczelnym imperatywem będzie „lepsze tu i teraz”?

A może walka pod starym „dywanem” będzie jeszcze ostrzejsza, bo od polityki mądrych ludzi „odpędza” zupełnie coś innego? 


Zanim ten punkt widzenia nazwiemy „populizmem”, warto się jednak zastanowić jak „odpartyjnić”  politykę, znieść główne bariery wejścia na rynek polityczny czy sprawić, aby obywatel potrafił świadomie promować kandydatów za ich zasługi.

wtorek, 23 września 2014

Taka nowoczesność…


Są dwa rodzaje sporów w polityce. Pierwszy – o konkrety. Drugi – o tożsamość.

Pierwszy rodzaj najczęściej ma rzeczywiste podstawy. Motywowany jest różnicą poglądów na jakąś sprawę. Mamy inne rozwiązanie danego problemu, chcemy przeznaczyć pieniądze na inne cele, nie zgadzamy się co do priorytetów polityki etc. Klasyczny spór o interesy.

Drugi rodzaj oznacza konflikt, który często bywa kreowany – żeby nie powiedzieć: inscenizowany – na potrzeby konkretnej sytuacji, której istotą jest walka polityczna. Kreuje się spór po to, aby pokazać kto jest „dobry”, a kto „zły”. Takie „zło” służy bardzo często jako usprawiedliwienie określonych działań. Uosabia bowiem „wroga”, wobec którego trzeba (bo to przecież konieczne) prowadzić niekończącą się polityczną, ale i moralną krucjatę.

Takie tłumaczenie „ciemnemu ludowi” bywa czasem karykaturalne. I tak, partia rządząca zamiast mówić o tym, co zamierza zrobić – straszy tym, że jak przegra wybory, to wróci stary zły PiS. Nasz nowy minister spraw zagranicznych w tym właśnie stylu zareagował kiedyś na fakt, że celebrycki świat „obraził się” na rządzącą PO. Mówił wówczas: „Dajcie PO szansę. Jesteśmy najlepsi z tego, co jest”. 

No fakt, Obywatelu – NIE MASZ WYBORU. I ten uśmiech ministra-elekta - bezcenny.


Kiedy brak pomysłów na KONKRETY inicjuje się spór o wartości. Robią to wszystkie partie parlamentarne, głównie dlatego, że taka strategia gwarantuje rozgłos. VII kadencja Sejmu powoli się kończy. Kończy się też polityczny żywot niektórych ugrupowań, jednakże warto myślami wrócić do roku 2011. Wówczas to jedna z formacji, wywieszając na sztandarach hasło „Nowoczesnej Polski” ogłosiła: „Trzeba zdjąć ten krzyż z sali sejmowej!”. 

Ktoś wtedy posłużył się taką metaforą: "Gdyby Polska rzeczywiście była nowoczesnym państwem, to dla mnie w Sejmie może się znajdować nawet cała droga krzyżowa". 

I nawet jeśli ktoś uzna ją za przesadzoną, to jednak świetnie pokazuje różnicę między Nowoczesnością a nowoczesnością.

czwartek, 18 września 2014

Rodeo na szczytach władzy

Jeszcze tylko kilka godzin do ogłoszenia składu nowej Rady Ministrów, ale już od tygodnia trwają dziennikarskie (w końcu trzeba jakiś temat wywoływać...) spekulacje na temat personaliów. Ich niektóre wątki próbują tłumaczyć tę mało zrozumiałą roszadę na linii MSZ-Marszałek Sejmu koniecznością stłumienia walk frakcyjnych w głównej partii rządzącej.

No, i od razu przypomina się metafora, która w bardzo obrazowy sposób oddaje jałowość takiego stylu uprawiania polityki...


„Tak więc premier w warunkach demokracji może być przyrównywany do jeźdźca, który jest tak pochłonięty  próbami utrzymania się w siodle, że nie jest w stanie planować toru, po którym poprowadzi wierzchowca, albo do generała tak pochłoniętego upewnianiem się, że armia będzie się stosować do jego rozkazów, że musi zostawić strategię samej sobie”.

/J.A. Schumpeter, Capitalism, Socialism and Democracy/

Wymyślona w latach 40. XX wieku, ale – paradoksalnie – bardzo trafnie opisuje polską rzeczywistość ostatnich lat.

I być może teraz jej symbolika będzie jeszcze bardziej czytelna.

Zobacz źródło

poniedziałek, 15 września 2014

Zdrowa czy chora konkurencja?



Konkurencja zwykle kojarzy się jako zjawisko pozytywne. Szczególnie na rynku towarów czy usług największym beneficjentem rywalizacji wytwórców jest klient. Zyskuje większy wybór i mniejszą cenę. Na rynku politycznym podobnie. Pozornie podobnie.

Obywatel, który w miarę orientuje się w meandrach polityki – dzięki rywalizacji różnych formacji – zyskuje szansę na to, że jego wybór będzie bardziej racjonalny. Kiedy nie daje się nabrać na "tanie sztuczki" zmusza polityków do większych starań. Ich konkurencja jest w tym przypadku środkiem do celu: dalekowzrocznego rządzenia, realizacji obietnic, podejmowania wyzwań. Ale także politycznego socjalizowania obywateli.

Jednak gorzej poinformowany wyborca staje się elementem pewnej gry. Emocjonuje się spektakularnym konfliktem znanych aktorów, ponieważ dostaje to, czego chce. Przeżywa zwycięstwo nad odwiecznym wrogiem albo „niesprawiedliwą” porażkę. Rywalizacja jest tu nie środkiem do celu, ale celem samym w sobie. Igrzyskami, których chce lud.

Polityka przestaje być więc tworzeniem prawa, dobrym administrowaniem czy publicznym dialogiem, choć to wszystko stanowi mniej lub bardziej widoczny kontekst. Staje się natomiast walką. Walką o stanowiska. A wszystko inne to jej skutek uboczny.

Zobacz źródło

środa, 10 września 2014

Rządy polityków

Gdyby zapytać stu przypadkowo napotkanych osób na ulicy: "Co to jest demokracja?" większość odpowiedziałaby zgodnie ze szkolnym kanonem: "Rządy ludu". Problem w tym, że demokracja to nie rządy ludu, a rządy polityków.

Władza tzw. ludu (jeśli w ogóle uda nam się zdefiniować lud jako postać o jednolitych poglądach...) sprowadza się do wyboru przedstawicieli, raz na kilka lat. Ma oczywiście także wymiar pośredni i wyraża się w presji społecznej na konkretnych polityków czy partie polityczne (np. poprzez wyrażanie swoich nastrojów w badaniach sondażowych).

Lud nigdy nie rządzi faktycznie, mimo że w szkole uczą nas, że tak właśnie jest. To nie obywatele definiują problemy, ani nie podejmują decyzji, które miałyby te problemy rozwiązywać. W rzeczywistości jest bowiem tak, że to problemy są definiowane i podnoszone za nich i za nich są podejmowane decyzje, które wpływają na ich los. Właśnie dlatego, tak bardzo powinno nam zależeć na dobrej jakości elicie politycznej.

„Rządów polityków” nie można idealizować w sposób podobny, jak to wcześniej czyniono z „rządami ludu”. Warto uświadomić sobie kilka mechanizmów, które rządzą współczesną polityką i które czynią demokratyczny model nieco bardziej przyziemnym:

po pierwsze - politycy mają swoje własne interesy osobiste i grupowe (dlatego często nie służą interesom tych, przez których zostali wybrani);

po drugie - polityka jest areną nieustannego ścierania się przeciwników politycznych, stąd wynika więc konieczność naginania polityki do wymagań walki politycznej. Taka walka polityczna powoduje „marnotrawstwo energii", którą można by spożytkować na rozwiązywanie konkretnych problemów;

DOBRY PRZYKŁAD:
Kampania przed wyborami samorządowymi dopiero startuje, a główne partie polityczne zaczynają od mocnego uderzenia w dobrze znanym stylu. Próżno tam szukać odpowiedzi na pytanie: "Co pozytywnego macie do zaoferowania, politycy?". Dowiadujemy się tylko, że "my to nie oni". Niech ktoś spróbuje rozliczyć polityków z tych deklaracji wyborczych.


Zobacz źródło
Zobacz źródło
 po trzecie - konieczność rywalizowania o względy wyborców wymusza krótkookresową perspektywę i sprawia, że nie warto poświęcać się żmudnej pracy, której efekty nie nadejdą "tu i teraz".

Co musiałoby się wydarzyć - i czy w ogóle jest to możliwe - aby te mechanizmy przestały determinować działania polityków?



Zobacz źródło