Jeden z „odchodzących” polityków w radiowej rozmowie:
Moi aplikanci, których
wychowałem, zarabiają dziesięciokrotnie więcej ode mnie - mówił w RMF FM
Ryszard Kalisz. Stwierdził, że jego 9 tys. zł poselskiej wypłaty naraża go na
drwiny kolegów prawników. - W środowisku adwokackim patrzą na mnie z
politowaniem - przyznał.
Do tego komentarz żurnalisty w innej stacji:
Szaleństwo skąpstwa
wobec polityków, posłów, ministrów, premiera wystawia nam, Polakom, jak
najgorsze świadectwo. W dziwny, hipokrytyczny sposób uważamy, że jeśli ktoś ma
trudny, stresujący zawód i na dodatek odpowiada za losy naszej ojczyzny,
powinien zarabiać kilkadziesiąt razy mniej niż prezes jakiejś firmy. Jeśli ktoś
tak myśli, to znaczy, że ma w głowie źle poukładane.
Przyjmijmy więc hipotezę, że autor tego, co tu
napisane ma „nierówno pod sufitem” – tak na potrzeby pewnego wpisu, na chwilę.
I zadajmy takie pytanie: polityka to zawód czy może powołanie?
Nie no, zawód oczywiście. Współcześnie mogłoby być inaczej? Przecież wiadomo,
wszyscy chcielibyśmy, aby u sterów władzy przebywali jedynie profesjonaliści, z
krwi i kości menedżerowie, liderzy, technokraci. Dlatego trzeba im więcej
płacić, bo tylko większe uposażenie przyciągnie „lepszej jakości materiał
ludzki” do polityki.
Zobacz źródło |
Problem w tym, że tu nie o pieniądze chodzi. Chociaż i tych
sporo osób, będących poza polityką, może pozazdrościć. Pensja, dodatki, diety, środki na
biura poselskie i szereg innych przywilejów. Wszystko to sytuuje klasę
polityczną w strukturze społecznej na pozycjach, o których większość
społeczeństwa może jedynie pomarzyć. Radości życia nie odbiera im także dalekie
miejsce na skalach społecznego prestiżu.
Na czym polega więc intelektualne oszustwo tezy, że „lepiej
zarabiający posłowie, to mądrzejsi posłowie”?
Przede wszystkim na tym, że system rekrutacji do polityki nie ma
jakościowego charakteru. Choć w teorii dobrej demokracji wybory powinny
spełniać rolę selekcjonującą – oddzielającą „mądrych” od „głupich”, to w
praktyce tak się nie dzieje.
Czy naprawdę wyobrażamy sobie sytuację, w której obietnica
dziesięciokrotnie wyższego uposażenia spowoduje, że wszyscy ci specjaliści i
menedżerowie rzucą dotychczasową pracę i gremialnie staną w wyborcze szranki?
Ba, że przełamią prymat obecnych partii politycznych?
Że zaproponują nowy styl
komunikacji oraz uprawiania polityki, który porwie rzesze rozczarowanych
obywateli?
Że nie ulegną logice walki wyborczej, a ich naczelnym imperatywem
będzie „lepsze tu i teraz”?
A może walka pod starym „dywanem” będzie jeszcze ostrzejsza,
bo od polityki mądrych ludzi „odpędza” zupełnie coś innego?
Zanim ten punkt widzenia nazwiemy „populizmem”, warto się jednak zastanowić jak „odpartyjnić” politykę, znieść główne bariery wejścia na rynek polityczny czy sprawić, aby obywatel potrafił świadomie promować kandydatów za ich zasługi.