Konkurencja zwykle kojarzy się jako zjawisko pozytywne.
Szczególnie na rynku towarów czy usług największym beneficjentem rywalizacji wytwórców
jest klient. Zyskuje większy wybór i mniejszą cenę. Na rynku politycznym
podobnie. Pozornie podobnie.
Obywatel, który w miarę orientuje się w meandrach polityki –
dzięki rywalizacji różnych formacji – zyskuje szansę na to, że jego wybór
będzie bardziej racjonalny. Kiedy nie daje się nabrać na "tanie sztuczki" zmusza polityków do większych starań. Ich konkurencja jest w tym przypadku środkiem do celu:
dalekowzrocznego rządzenia, realizacji obietnic, podejmowania wyzwań. Ale także politycznego socjalizowania obywateli.
Jednak gorzej poinformowany wyborca staje się elementem
pewnej gry. Emocjonuje się spektakularnym konfliktem znanych aktorów, ponieważ
dostaje to, czego chce. Przeżywa zwycięstwo nad odwiecznym wrogiem albo „niesprawiedliwą”
porażkę. Rywalizacja jest tu nie środkiem do celu, ale celem samym w sobie.
Igrzyskami, których chce lud.
Polityka przestaje być więc tworzeniem prawa, dobrym
administrowaniem czy publicznym dialogiem, choć to wszystko stanowi mniej lub
bardziej widoczny kontekst. Staje się natomiast walką. Walką o stanowiska. A
wszystko inne to jej skutek uboczny.
Zobacz źródło |
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz