czwartek, 15 października 2015

Zaklęty krąg popularności

Są takie momenty w życiu (młodej) demokracji, że logika medialna musi (choć nie powinna) ustąpić logice prawdziwej polityki. Jak wtedy, gdy najważniejsze media w państwie, w tym medium publiczne, zapominają, że istotą demokracji jest wolna konkurencja podmiotów politycznych o głosy wyborców, którzy mają prawo do bycia dobrze poinformowanymi. Żadne medium masowe nie powinno być stroną sporu politycznego, nie może wpływać na zwiększanie czy pomniejszanie szans rywalizujących o władzę partii. Demokracja oznacza bowiem otwarte współzawodnictwo dla wszystkich. 

Mediatyzacja życia politycznego oczywiście wszystko tłumaczy. Wszyscy rozumiemy przyczyny decyzji głównych stacji telewizyjnych z jednej strony, i sztabów wyborczych PO i PiS z drugiej o organizacji debaty swoich liderek w poniedziałkowy wieczór, dzień przed debatą przedstawicieli wszystkich komitetów wyborczych (to we wtorek i już bez pań Kopacz i Szydło). Ktoś pyta może z jakiego klucza ten podział? Dlaczego Ewa Kopacz i Beata Szydło dostępują zaszczytu występu w Koloseum, pozostali zaś muszą się zadowolić podwórkowym boiskiem? To przecież pytania o zdecydowanie szerszym kontekście - o rolę mediów masowych w procesie formowania opinii publicznej (decydującej przecież w wyborach), w demokracji w ogóle. Także o to, jakie są społeczne konsekwencje takich przedsięwzięć.

Nie razi nas fakt, że tego rodzaju wydarzenie, ale przede wszystkim codzienna praktyka dziennikarska, w znaczącym stopniu utrwala obecną w ludzkich umysłach ramę interpretacyjną dla naszej polityki: że liczy się tylko PiS i PO, a reszta to polityczny "plankton". 

Poniedziałkowa debata to zresztą nie nowość. Podobna - ekonomiczna - motywacja i brak pogłębionej refleksji towarzyszył seriom debat w triadzie Tusk-Kaczyński-Kwaśniewski w 2007 roku. Wówczas była też jedna debata "drugoligowa", w której spotkali się Leszek Miller i Roman Giertych, ale już w innym czasie antenowym, na dodatek w kanale regionalnym.

A jak na co dzień zawęża się percepcję polityki typowego widza TV? Według danych dostępnych na stronach internetowych Fundacji im. Stefana Batorego przed wyborami samorządowymi w 2006 roku 78% czasu w łącznym czasie materiałów prezentowanych w Wiadomościach TVP 1 poświęcono Prawu i Sprawiedliwości, a 43% Platformie Obywatelskiej. W dalszej kolejności znalazły się: LPR (25%), Samoobrona (23%), LiD (23%) oraz komitety lokalne (10%). Tendencja wskazująca na dominację w mediach PiS oraz PO potwierdziła się także w kontekście wyborów prezydenckich w 2010 roku, kiedy kandydaci tych dwóch partii najczęściej pojawiali się w serwisach informacyjnych TVP. W ostatnim tygodniu kampanii wyborczej przed I turą ogólny czas prezentacji Bronisława Komorowskiego wynosił 36 minut i 33 sekundy, natomiast Jarosława Kaczyńskiego 31 minut i 29 sekund. Trzeci w kolejności czasu prezentacji okazał się kandydat SLD Grzegorz Napieralski, którego osoba była eksponowana już „tylko” przez 15 minut i 42 sekundy (łączny czas prezentacji siedmiu pozostałych kandydatów to 23 minuty i 23 sekundy).

A co by było gdyby... Gdybyśmy nie znali wyników sondaży? Gdyby każdy komitet wyborczy miał do dyspozycji taki sam czas antenowy w mediach? Jak wówczas wyglądałaby nasza nowa scena polityczna?


Zobacz źródło

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz