piątek, 28 listopada 2014

Lawa

Zgadzam się z uwagą Starego Kolegi ze szkolnej ławy. Muszę to przyznać. Ma rację. Powiem więcej, lepiej wyraził moje myśli.

Jeśli powiedziało się A, to dla naukowej rzetelności trzeba powiedzieć B, czyli pokazać inne strony dyskutowanego zjawiska. Choć to tekst publicystyczny. To dla przyzwoitości.

Z jednej strony, za destrukcyjny należy uznać dyskurs o fałszowaniu wyborów. Tego nie będę powtarzał. Taka krytyka nie powinna jednak oznaczać stygmatyzowania i wykluczania tych, którzy albo wiedzą, albo czują, że z wyborami jest "coś nie tak". Taki dyskurs pod hasłem "nie ma problemu", "odmęty szaleństwa" czy też wyszydzanie tych, którzy maja wątpliwości jest równie niszczący. W jego ramach, podobnie jak w poprzednim przypadku, można być tylko po jednej stronie. W zasadzie trzeba tam być. Bo za barykadą czyha zło. 

W imię jakiejś politycznej poprawności służymy jednej opcji politycznej. Skutki - choć trudne do wyobrażenia - mogą być równie destrukcyjne. W swej skrajnej wersji, mogą usprawiedliwiać rzeczywiste fałszerstwa, w które nikt wówczas - przyjmując logikę tej poprawności - nie uwierzy.

Te dwa ścierające się dyskursy nie obiecują niczego pozytywnego. Usprawiedliwieniem dla każdego z nich jest istnienie jego przeciwieństwa. Są one jak zimna skorupa, pod którą płonie lawa prawdziwych idei, problemów i ich rozwiązań. Ale ona jeszcze poczeka na swój czas.

Zobacz źródło

środa, 26 listopada 2014

Jakoś to będzie...

Kilka refleksji po konferencji naukowej "25 lat transfromacji w krajach Europy Środkowej i Wschodniej", Uniwersytet Śląski, Katowice, 26 listopada 2014.
 
Demokracja nie jest dana nigdy raz na zawsze. Nie jest żadnyn nakazem moralnym, ani ostatecznym celem rozwoju społecznego. Dla wielu ludzi nie jest też najwyższą wartością, której w każdym czasie należy bronić. Jest, bo jest.

Szczególnie młode pokolenie nie jest w stanie rozumieć demokracji i wolności w sposób taki jak wielu tych, dla których te wartości należało kiedyś wywalczyć. Młodzi Polacy, urodzeni po 1989 roku i wychowani w warunkach znacząco innych niż pokolenie ich rodziców czy dziadków traktuje proces transformacji i jej efekt, czyli demokrację bardziej jako stan aktualny. Coś, co zostało dane, o co w szczególności nie trzeba zabiegać. To właśnie dlatego przed starszym pokoleniem stoi wyzwanie - jak nie zmarnować dorobku ostatnich 25 lat w postaci takich wartości, jak wolność i demokracja. Jak utrwalić kulturę polityczną, w której demokracja jako wartość nie podlega dyskusji. Co nie oznacza, że nie można krytykować (oby konstruktywnie) sposobu jej funkcjonowania. Szczególną odpowiedzialność mają w tym zakresie ci, którzy społeczne opinie i postawy kształtują w sensie masowym - nauczyciele (także akademiccy), politycy czy dziennikarze i publicyści.

W ostatnim czasie wielu z nich (głównie politycy) swoimi wypowiedziami przyczyniło się do podważenia istniejącego dotąd konsensu dotyczącego demokratycznych reguł gry. Demokracja, jak wiemy, to taki system, w którym istnieją partie, które przegrywają wybory. Jeśli tak się dzieje, akceptują ten stan rzeczy i w ciągu kolejnej kadencji zabiegają o społeczne poparcie dla swoich postulatów. Konflikt na poziomie politycznym jest czymś naturalnym w demokracji. Jest nawet czymś funkcjonalnym i pożądanym. Takim nie jest natomiast spór o podstawowe wartości, z których wyrastamy, jak również spór o reguły gry. Do tej pory żadna siła polityczna głównego nurtu nie podważała publicznie uczciwości wyborów w skali całego kraju. Do tej pory.

Legitymizacja systemu demokratycznego oznacza tyle, że większość społeczeństwa (a już z pewnością elity polityczne) uznaje, że istniejące instytucje - choć nie są doskonałe - to co do zasady są najlepsze z możliwych. I tu lokuje się problem, którego niektórzy (politycy) nie rozumieją. To różnica między pojmowaniem demokracji jako wartości, a postrzeganiem praktyki jej funkcjonowania.
 

W wielu wypowiedziach o fałszowaniu wyborów samorządowych w Polsce w 2014 roku brakuje tej odpowiedzialności za słowo używane w sferze publicznej. Krytykując - i słusznie - sposób organizacji wyborów, system liczenia głosów czy liczne błędy i nieprawidłowości na poziomie komisji wyborczych, podważają sens samej instytucji wyborów. Po raz kolejny przekroczyli cienką granicę, za którą znajdują się najcięższe zarzuty, jakich można użyć w demokracji. Nie ulega wątpliwości, że tą granicę będzie teraz łatwiej przekraczać przy kolejnych okazjach (czyt. wyborach).


Zobacz źródło

poniedziałek, 24 listopada 2014

Siła bezsilnych

Wszyscy tylko o tym, jaki to "ciemny lud" poszedł głosować i sobie zęby połamał w starciu z wyborczą książeczką. OK, w każdym społeczeństwie są osoby, które z różnych względów mogą mieć z tym problem. Ale dlaczego nikt nie próbuje przetestować hipotezy (a nawet jej sformułować), że część z tych nieważnych głosów może być ŚWIADOMYM I CELOWYM działaniem obywateli? 

Osobiście nie raz, nie nie tylko prywatnie zastanawiałem się, dlaczego ludzie nie dają do zrozumienia klasie politycznej swojego poziomu dezaprobaty dla ich działań poprzez masowe oddawanie głosów nieważnych. Dziwiło mnie to, dlaczego z dwojga (zostać w domu czy pójść i oddać głos nieważny) wybierają to pierwsze, nie sygnalizując niczego, a raczej swoją bierność i apatię. A jak wiadomo, przyczyn wyborczej absencji jest bardzo wiele i trudno wszystkich "non-voters" podpisywać zbiorczą etykietką. Zapominamy, że głos nieważny to nie zawsze jest efekt braku kompetencji, ale - choćby potencjalnie - wyraz niezgody na pewne status quo. Jest oczywiście różnica między odsetkiem głosów nieważnych w wyborach na wójtów / burmistrzów / prezydentów miast i do rad gmin z jednej strony, a sejmików z drugiej. Spróbujmy jednak zauważyć, że w pierwszym przypadku wybór jest bardziej konkretny, głosujemy na ludzi, których znamy, często nie kierując się ich polityczną czy partyjną afiliacją. Do sejmików głosujemy na partie (te z telewizora), których większość społeczeństwa nie akceptuje, a przynajmniej ma o nich bardzo złe zdanie. Tam gdzie nie ma wyboru, nikt nas nie zmusi do głosowania. 

Oczywiście, wiele wątpliwości zniknęłoby, gdybyśmy się dowiedzieli, ile z tych nieważnych głosów powstało poprzez pomyłkowe skreślenie dwóch lub więcej kandydatów, a ile np. poprzez demonstracyjne skreślenie wszystkich. Tego się zapewne nie dowiemy. 


I właśnie dlatego, na kartach do głosowania powinna się znajdować opcja "NIE GŁOSUJĘ NA NIKOGO".


Zobacz źródło

środa, 19 listopada 2014

Polska to jednak matrix

A dzisiaj na blogu zagadka z cyklu "kto to powiedział?", a raczej "kto napisał?".

Wyniki wyborów parlamentarnych nakładają na nas obu, przywódców partii, które wygrały wybory parlamentarne, obowiązek działania na rzecz stworzenia koalicji rządowej i powołania rządu. Obie nasze partie, kierując się realistycznym przewidywaniem, że zdobycie przez każdą z nich z osobna bezwzględnej większości w Sejmie jest możliwością czysto teoretyczną, szły do wyborów z jasnym programem koalicyjnym.

Zobacz źródło

Tak, tak, wszyscy trafili. To fragment "Listu Jarosława Kaczyńskiego do Donalda Tuska z dn. 27 września 2005 r.". Pochodzi z czasów, które w świadomości tych polityków nigdy się nie wydarzyły. Chyba nie bez powodu zapis tej korespondencji zniknął ostatnio ze stron jednej i drugiej partii.

To wówczas, kiedy panowie przemawiali do siebie per przyjaciele z PO, przyjaciele z PiS, możliwe były takie "kwiatki". Listów było więcej, autorów również, a pośród nich jeszcze Jan Rokita (wtedy PO) i Kazimierz Marcinkiewicz (wtedy PiS, bo dziś nie jest to takie oczywiste). 

Język miłości zawarty w listach liderów PO i PiS z jednej strony bawi do łez, z drugiej wydaje się zupełnie nierealny, a z trzeciej nasuwa gorzką refleksję i pytanie retoryczne: czy system polityczny daje nam w ogóle szansę bycia racjonalnym obywatelem? Czy poszerzając swoją wiedzę, orientację i zainteresowanie polityką możemy być czegokolwiek bardziej pewni?

Zobacz źródło

 Polska to jednak matrix. Choć być może się jeszcze przebudzi...

piątek, 14 listopada 2014

Dżuma czy cholera?

Czasem sytuacja wydaje się tragiczna. Pozostaje wybór między dżumą a cholerą. Dla wielu z nas - Obywateli - nawet dosyć często. A niepotrzebnie.

Przykład:
Kilka miesięcy temu odbyły się wybory do Parlamentu Europejskiego. Na pytanie - zadawane już po wyborach - o to, ile komitetów wyborczych wówczas startowało wielu ludzi odpowiada: 4, może 5, czasem 6. Kiedy przychodzi je wymienić, to padają nazwy: PO, PiS, SLD, PSL, rzadziej inne. Tymczasem w wyborach brało udział 12 komitetów, w tym 9, które zarejestrowały listy w całym kraju.

Wniosek:

Im mniej wiemy na temat oferty politycznej, tym w większym stopniu jesteśmy przekonani, że nie ma z czego wybierać. Tym częściej dochodzimy do przekonania, że nie warto głosować, bo ten głos niewiele (czytaj: nic) nie zmieni.

Media, przyznając (choćby w serwisach informacyjnych) nieporównanie więcej czasu największej partii rządzącej i największej partii opozycyjnej, a także wszystkim ugrupowaniom parlamentarnym formatują naszą świadomość. Wyznaczają nam pewne ramy, poprzez które patrzymy na politykę i stwierdzamy, kogo należy brać pod uwagę głosując w wyborach.

Są takie okręgi wyborcze, gdzie koncentracja głosów na dwóch formacjach jest tak duża, że cała pula mandatów przypada tylko im. Jak choćby w Nowym Sączu (okręg 14):


www.pkw.gov.pl

Albo w Chrzanowie (tzw. okręg Kraków I, nr 12):

www.pkw.gov.pl

W tym sensie przekazy medialne wzmacniają tzw. "efekt Mateusza" (z Ewangelii św. Mateusza: Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma). Te ugrupowania, które w wyborach parlamentarnych przekroczyły próg wyborczy zyskują jeszcze więcej: pieniędzy (dotacje budżetowe) i rozgłosu (widoczność medialna). Te z kolei, które nie zdobyły mandatów w trakcie kadencji tracą dystans do pozostałych.

Do tego dochodzi "upośledzona" pozycja wszystkich ruchów o niepolitycznym charakterze, których głos - choć często bardzo racjonalny i warty upublicznienia - ginie w przestrzeni, której nikt nie widzi i nie słyszy.

To jeszcze nie oznacza, że nie warto głosować na wielkie partie polityczne. Z ich list często startują bardzo wartościowi kandydaci, których - "stety, niestety" - nie znamy z telewizora. Wybory samorządowe to także szansa na pokazanie się w lokalnej przestrzeni publicznej mniejszych partii politycznych, ruchów miejskich czy społeczno-politycznych alternatyw.

"Światły Obywatelu" - szukaj, pytaj, krytykuj, zadawaj pytania - politykom, ale przede wszystkim sobie. Czy wiem, z czego mogę wybierać? A może po raz kolejny stanę się narzędziem reprodukowania starej elity politycznej?


Zobacz źródło

środa, 12 listopada 2014

Za młodość waszą i naszą


A teraz trochę słodko-gorzkiej politycznej satyry. Trudno się nie śmiać, skoro kampania na finiszu. Trudno nie płakać, kiedy przychodzi refleksja, iż "miałkość" wyborczego dyskursu (w pewnymi wyjątkami rzecz jasna) po raz kolejny zbierze właściwe sobie "żniwo" w postaci rekordowo wysokiego poziomu absencji wyborczej.

Przeglądając lokalną prasę w oko wpada mi reklama polityczna kandydata występującego z ramienia znanej partii. Jego hasło głosi: "GŁOSUJĄC NA MNIE GŁOSUJESZ NA ROZWÓJ I LEPSZE JUTRO". Komentarz potrzebny?

Spróbujmy jednak. Człowiek nie jest tak stary, aby nie pamiętać prezydenckiej kampanii wyborczej z 2000 roku. I spotu Lecha Wałęsy, którym były prezydent jednak obraził inteligencję "światłych obywateli".




Pamiętam też satyrę polityczną, która w owym czasie emitowana była na antenie jednej z ogólnopolskich radiostacji. Lektor parodiował wspomniany spot
Wałęsy kwestią : "Głosując na mnie, głosujesz na Jagiełłę!".

Teraz mam takie małe "Déjà vu". Ach, młodość wróciła. 


Zobacz źródło

czwartek, 6 listopada 2014

Lepszy argument, by pójść głosować?

Ludzie młodzi od jakiegoś czasu odgrywają jedną z ważniejszych ról w czasie wyborów. W 2011 roku mieli "dać" świetny wynik ówczesnemu Ruchowi Palikota. W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2014 roku z kolei znacząco poparli Kongres Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego.

Istotnie. Młode pokolenie stanowi i długo jeszcze stanowić będzie (wszak starzejemy się jako społeczeństwo) niebywały ilościowy potencjał wśród wyborców nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie.

Wystarczy zaznaczyć, że w 2008 roku grupę wiekową 18-24 lata w populacji państw członkowskich UE stanowiło 44 280 042 obywateli, a zatem 8,9% wszystkich uprawnionych do głosowania w 27 państwach Unii. Jeszcze większą grupę pełnoprawnych obywateli stanowi młodzież w ramach społeczeństwa polskiego. Trzeba jednak podkreślić, że liczebność tej grupy wiekowej w świetle długofalowych prognoz Głównego Urzędu Statystycznego będzie nieco tracić na znaczeniu (spadek z 11,3% do 7,5% w skali całej populacji) do 2030 roku.



Udział grupy wiekowej 18-24 w całej populacji i wśród uprawnionych do głosowania
Rok
Procent populacji
Procent uprawnionych do głosowania
2007
11,3
14,1
2010
10,2
12,6
2030
7,5
9,1
Źródło: dane GUS.
 
Przykład Ruchu Palikota jest jednak swoistą przestrogą. Stanowi bowiem opis mechanizmu instrumentalnego wykorzystania tej grupy wyborców i wręcz ostentacyjnego porzucenia jej w niedługim czasie po wyborach. Dzisiaj śmiało można powiedzieć, że młodzi ludzie dla ŻADNEJ z partii politycznych nie stanowią grupy docelowej, którą jednocześnie owe partie chciałyby (były zdolne?) długofalowo zagospodarować.

Nawet mimo tego, że realna siła głosu najmłodszych obywateli może dzisiaj substancjalnie wpływać na kształt polskiej sceny politycznej.

Przykład:

W roku przedterminowych wyborów prezydenckich (2010) grupa wiekowa „18-24 lata” stanowiła 12,6% posiadających czynne prawo wyborcze. Dzisiaj stanowi około 3,8 mln uprawnionych do głosowania, co potwierdza tezę o niebywałym potencjale wpływu tej grupy na politykę. Na zwycięską w wyborach parlamentarnych w 2011 roku Platformę Obywatelską głosowało ostatecznie 5 629 773 obywateli, a drugą w kolejności partię polityczną (Prawo i Sprawiedliwość): 4 295 016. Młodzi ludzie, gdyby poszli do urn wyborczych bez wyjątku, stanowiliby prawie 40% głosujących na dwa największe ugrupowania polityczne. Ruch Palikota, który dosyć niespodziewanie uzyskał trzeci wynik w skali całego kraju poparło „zaledwie” 1 439 490 wyborców.

Z drugiej strony - młodzi ludzie stanowią grupę wiekową, która najrzadziej głosuje.

Frekwencja wyborcza w grupach wiekowych (w procentach)

Źródło: Polskie Generalne Studium Wyborcze.

Wniosek jest oczywisty:

Młode pokolenie, "odpuszczając" kwestię wyborów samo skazuje się na polityczną marginalizację. Politykom NIE OPŁACA się zabiegać o grupę, która - choć potencjalnie może bardzo wiele - to praktycznie niewiele znaczy...

Czy to wystarczający argument, aby tym razem pójść i niektórym pokazać "czerwoną kartkę"?


Zobacz źródło